Rozdział 1. Witamy w Hogwarcie

Sam z wyczekiwaniem patrzył na profesora Longbottoma, który kładł starą, cerowaną za dużo razy Tiarę Przydziału na głowę rudowłosej dziewczynki uśmiechającej się od ucha do ucha. Szeroki uśmiech Charlie sprawił, że wszystkie obawy Sama zniknęły jak ręką odjął. Przydzielanie do jednego z czterech domów nie mogło być przecież bolesne, prawda? Przypomniał sobie, jak Dean spokojnie odpowiadał na każde z jego pytań: „Tak, Sammy, na pewno trafisz do jakiegoś domu. Nie, nie zdarzył się przypadek, by ktoś nie został przydzielony. Nie, to nie ma znaczenia, czy jesteś w Gryffindorze, czy w Slytherinie, czy Ravenclawie, w dormitorium będziesz miał samych chłopaków. Nie, nie możesz zmienić domu.” i tak dalej, i tak dalej. To wspomnienie dodawało mu otuchy.
– Niech więc tak będzie – mruknęła Tiara. – Ravenclaw!
Sam spojrzał na stół uradowanych, klaszczących głośno Krukonów. Charlie Bradbury zeskoczyła z małego, drewnianego krzesełka, którego dni świetności już dawno minęły i podbiegła do uczniów odzianych w czarne szaty z niebieskimi akcentami. Nie słyszał ich rozmów, ponieważ profesor Neville Longbottom wywołał kolejną osobę, a to w tym momencie wydało się Samowi bardziej interesujące.
Dean był w Gryffindorze. On również chciał tam trafić, ale nie tylko ze względu na obecność brata, choć może głównie dlatego, jakby się nad tym dłużej zastanowić, a z powodu tego, że jego bohaterka, Hermiona Granger-Weasley, uczęszczała właśnie do domu Lwa i wcale na tym źle nie skończyła. Stała się Ministrem Magii Brytyjskiego Ministerstwa, a to nie lada wyczyn. Była najmądrzejszą czarownicą, o jakiej Sam słyszał, była wzorem godnym do naśladowania, inteligentna, roztropna, odważna, potrafiąca znaleźć wyjście z każdej sytuacji i to dzięki jej pomocy Harry Potter wygrał ze wstrętnym Voldemortem.
Rozpierała go niepohamowana energia, wiercił się, przekładał ciężar ciała z nogi na nogę, obserwował grono pedagogiczne, po czym brał głęboki wdech i uspokajał się na trzydzieści sekund. Patrzył na Tiarę, na profesora Longbottoma, potem znów na Tiarę. Wzdychał. Zaciskał niecierpliwie pięści. Ceremonia dłużyła się w nieskończoność.
Profesor wydął usta i zmierzył grupę jedenastolatków bystrym wzrokiem.
– Malfoy, Scorpius.
– Slytherin!
– Czemu mnie to nie dziwi? – dziewczynka o piegowatej twarzy spytała stojącego obok niej chłopca o niesfornych, czarnych włosach i zielonych oczach.
– Przestań, Rose, to nic nie znaczy.
– Co jest, Al? Martwisz się, że będziesz z nim w klasie?
– Tata powiedział, że dom o niczym nie świadczy.
– A mimo to się boisz. – Rose uśmiechnęła się z wyższością.
– Masters, Ruby.
Tiara nie zdążyła nawet dotknąć głowy jasnowłosej dziewczynki, ponieważ od razu krzyknęła z wyczuwalną rezerwą w głosie:
– Slytherin!
– Moore, Jessica.
Jessica usiadła na krzesełku, a gdy jej wzrok zatrzymał się na Samie, uśmiechnęła się pogodnie. Sam odwzajemnił uśmiech, czując ciepło na policzkach.
– Gryffindor.
Gryfoni zaczęli wiwatować, co robili po każdym okrzyku Tiary obwieszczającym, że do ich gromady dołączy kolejny uczeń. Profesor Longbottom zrobił krótką przerwę, jednak natychmiast zakrył swoje zdziwienie wymuszonym kaszlnięciem.
– Morningstar, Lucyfer.
Na sali zapanowała cisza przesycona dziwnym napięciem, dlatego Sam przyjrzał się bliżej chłopczykowi, który bez wzruszenia wyszedł przed szereg. Wyglądał zwyczajnie. Sam nie rozumiał, skąd wzięła się ta reakcja.
– Slytherin... – powiedziała przeciągle Tiara.
Nikt tym razem nie zaklaskał. Postanowił, że jak najszybciej wypyta poznanego w pociągu Castiela, o co to całe zamieszanie w związku z osobą Lucyfera.
– Novak, Castiel.
O wilku mowa.
– No proszę, kolejny Novak – parsknęła Tiara, po raz pierwszy siląc się na komentarz dotyczący ucznia. – Jak mniemam, jest was więcej? – Castiel pokiwał nieśmiało głową. – Hufflepuff!
Sam jęknął, niezadowolony z wyboru Tiary. Miał nadzieję, że będą w tym samym domu! Podróż do Hogwartu odbyli w swoim towarzystwie, rozmawiając prawie całą drogę. Chciał mieć w klasie kogoś, kogo względnie już poznał.
– Novak, Gadreel.
– Hufflepuff!
– Novak, Hannah.
– Ravenclaw.
– Novak, Samandriel.
Uczniowie starszych klas zaczęli się śmiać, a i Sam zachichotał pod nosem. Wyjątkowo duża rodzina. Zastanowił się, czy w Hogwarcie było więcej takich rodzin, czy Novakowie po prostu słynęli ze swej liczności.
– Gryffindor!
Profesor Longbottom odetchnął ciężko.
– Novaków w tym roku mamy z głowy. – Nauczyciel popatrzył na kartkę, a na jego twarz wstąpił malutki, a czuły uśmiech. – Potter, Albus.
Olbrzym Hagrid aż zapłakał na dźwięk znajomego nazwiska, zmuszając siedzących obok niego nauczycieli do uspokajania jego wyjątkowo głośnego szlochania. Albus niepewnie podszedł do profesora Longbottoma i usiadł na krzesełku.
– Hmm... – mruknęła Tiara. Po dłuższej niż w przypadku innych dzieci chwili zastanowienia, czapka przemówiła: – Slytherin.
Jej słowa wywołały poruszenie, które najbardziej widoczne było na twarzy właśnie profesora Longbottoma.
– Na pewno? – spytał nauczyciel.
– Drogi chłopcze, chyba nie chcesz powiedzieć, że kwestionujesz mój wybór? – zbulwersowała się Tiara wciąż spoczywająca na głowie Albusa. – Nie będziesz mi tu, Longbottom, dyktował warunków! Znalazł się... – prychnęła, odwracając się tyłem do niego, czym wywołała salwę śmiechów. – Zabiłeś jednego węża i myślisz, że wszystkie rozumy pozjadałeś.
– Już dobrze, najmocniej przepraszam – powiedział z udawaną kurtuazją.
– Sio, Potter – powiedziała Tiara.
Albus praktycznie uciekł do stołu Ślizgonów, chcąc jak najszybciej znaleźć się z dala od gadającej czapki i wzroku większości zgromadzonych na Sali. Zostało ich tak niewielu do rozdzielenia. Sam długo czekał na ten moment. Moment, od którego zależała jego przyszłość. Wciągnął ze świstem powietrze.
– Tran, Kevin.
– Ravenclaw – wypaliła szybko Tiara. – Ravenclaw bez dwóch zdań.
– Watson, Harriet.
– Hufflepuff.
– Weasley, Molly.
– Hufflepuff!
– Weasley, Rose.
– Ravenclaw!
– Weasley, Victoire. – Brwi profesora Longbottoma unosiły się proporcjonalnie do rozbawienia uczniów.
– Wierna kopia swojego ojca! Gryffindor!
Fala owacji wywołana pojawieniem się dzieci słynnych Weasleyów w końcu ustała. Tiara mlasnęła.
– Winchester, Samuel.
Ktoś na Sali zagwizdał. Sam doskonale wiedział kto i musiał przyznać, że sposób jego brata na dodanie mu odwagi w istocie poskutkował. Nieważne, w którym domu wyląduje, zawsze mógł liczyć na Deana. Ruszył przed siebie dumnie, mijając jeszcze dwóch chłopców, wspiął się po trzech, kamiennych schodkach i usiadł na krzesełku. Dopiero teraz zauważył, jak dużo uczniów znajdowało się na Sali, teraz, gdy wzrok każdego z nich był wlepiony w niego. Zaczerwienił się wściekle. Nagle poczuł miękki materiał, który lekko wylądował na jego głowie i całkowicie zasłonił mu pole widzenia.
Skrycie liczę, że wykorzystasz ten potencjał do czynienia rzeczy wzniosłych – usłyszał głos, ale nie był to głos Tiary, który przed chwilą wykrzykiwał nazwy domów. Głos ten był bardziej intensywny, przemawiający jakby wprost do jego duszy. Zmarszczył brwi. O czym, do diabła, plotła ta czapka? – Za kilka lat się przekonasz. Dokonaj mądrego wyboru. Gryffindor!
Konsternację zastąpiła radość. W mgnieniu oka podbiegł do stołu klaszczących Gryfonów, potykając się kilkukrotnie, i usadowił się między Jessicą a Samandrielem.
– Cześć, jestem Sam – powiedział zdyszany, wyciągając dłoń w kierunku dziewczynki.
– Jestem Jessica. Ale możesz mi mówić Jess.
– A ja jestem Samandriel!
Gdy trójka Gryfonów skończyła się witać, Sam zagadnął Samandriela:
– Poznałem w pociągu Castiela. To twój brat?
– Nie. To mój kuzyn drugiego stopnia od strony matki. A Gadreel to teoretycznie mój wujek! Ekstra, no nie? Castiel i Hannah to rodzeństwo, a gdzieś przy stole Ślizgonów siedzi mój brat i czterech kuzynów, ale jedno z nich nie lubię. Za to w  Gryffindorze jest nas pięciu – wyliczał Samandriel. – W Ravenclawie są moje dwie kuzynki i jeden kuzyn, a w Hufflepuffie aż cztery kuzynki i dwóch kuzynów, nie licząc Castiela i Hanny!
– Naprawdę? – Oczy Sama rozszerzyły się do rozmiarów galeonów. – To niesamowite! Ja mam tylko brata, tam siedzi. – Wskazał palcem Deana, który aktualnie zajęty był rozmową z jakimś czarnoskórym chłopakiem.
– Super. A ty, Jess? – spytał Samandriel.
– Jestem jedynaczką – powiedziała krótko.
– Och, szkoda. Fajnie jest mieć rodzinę w szkole, ale czasem może to być męczące. Wszystko o tobie wiedzą i skarżą rodzicom. Baltazar ciągle skarży na Zachariasza. Raz, na przykład...
Rozmowy uciszyło wstąpienie dyrektora na mównicę w kształcie sowy, która w magiczny sposób rozpostarła swoje majestatyczne skrzydła. Sam jednak nie przysłuchiwał się przemowie dyrektora, ponieważ znacznie bardziej zaabsorbowało go zaczarowane sklepienie Wielkiej Sali. Przedstawiało piękne, bezchmurne niebo z tysiącami gwiazd układających się w konstelacje Smoka, Wieloryba Perseusza i wielu innych, ale było ich tak dużo i świeciły tak jasno, że Sam nie umiał skupić się na dalszym szukaniu. Wpatrywał się w nie z niemałym zachwytem.
– Nie przedłużając, życzę wam wszystkim smacznego! – powiedział niski mężczyzna i wrócił na swoje miejsce.
W jednej chwili na pięciu stołach pojawiły się talerze i półmiski z parującymi potrawami. Sam podwinął rękawy i zabrał się za pałaszowanie wystawnych smakołyków, obiecując sobie, że nie spocznie póki nie spróbuje dosłownie każdego z nich.

*

Zachłanne wpychanie jedzenia do ust nie było najlepszym pomysłem. Szurając nogami, z ciężkim brzuchem i przymykającymi się powiekami szedł do Wieży Gryffindoru, nie zwracając uwagi na otaczające go duchy i gadające obrazy, myśląc jedynie o ciepłym i wygodnym łóżku. Chociaż musiał przyznać, że ruchome schody wyrwały go z letargu. Wiedział o nich, Dean często narzekał na ich paskudne wyczucie czasu, ale nie spodziewał się, że natknie się na nie tak szybko. Popatrzył w górę i aż otworzył usta z podziwu. Zamek był niewyobrażalnych rozmiarów! Nad ich głowami rozgrywało się zapierające dech w piersi zjawisko; schody, mnóstwo ruchomych, marmurowych schodów zmieniało cel swojej podróży, rzucając masywne cienie na znajdujących się na samym dole uczniów.
– Są strasznie podstępne – powiedział Samandriel. – Baltazar mówił, że raz przez przypadek spóźnił się na test z Transmutacji i wylądował w łazience dziewczyn.
Sam i Jessica popatrzyli na siebie wymownie, ale nie odezwali się.
Prefektem Naczelnym, prowadzącą ich do Pokoju Wspólnego, była Donna Hanscum z siódmego roku. Dziewczyna przywitała ich w sposób, który Sam mógł określić jako mugolskie witanie nowych rekrutów w wojsku. Wyglądała na kogoś, kto nie przyjmował słowa sprzeciwu, kto wiedział, jak walczyć o swoje prawa. Samowi zaimponowała jej postawa.
– Donna, a co to jest? – spytała jedna z dziewczynek, wskazując na ogromną ścianę z setką tablic.
Donna popatrzyła na ścianę, a potem na rządek ustawionych wokół niej Gryfonów.
– Tu, jak widzicie, znajduje się nasz pomnik zadedykowany ofiarom drugiej bitwy o Hogwart. Imię i nazwisko każdego ucznia i każdego nauczyciela, który walczył w obronie uciśnionych, zostało wygrawerowane na tych tablicach, aby pamięć o naszych dzielnych bohaterach nigdy nie zginęła. – Dziewczyna wzięła głębszy wdech. – Ma to również ostrzegać przyszłe pokolenia.
– A przed czym? – dopytywał się chłopiec.
– Przed skutkami, jakie przynosi ze sobą chęć segregowania czarodziejów na lepszych i gorszych.
– Aha. A, Donna...
– Słucham cię, dziecko – sapnęła.
– Daleko jeszcze?
– Wieża Gryffindoru jest na siódmym piętrze – powiedział Samandriel. – Mój brat mi mówił.
– Novak, nie mylę się? – Donna podeszła do Samandriela i schyliła się nad nim tak, że jej jasne włosy spoczęły na czubku jego głowy. Chłopczyk podniósł wzrok.
– Tak.
– Który to twój brat? Daniel, Jofiel? Ion? Bartłomiej czy Abner? A może Zachariasz?
Samandriel zmarszczył nos i zrobił krok do tyłu, potykając się o stopy Sama.
– Baltazar, a bo co?
– A nic – odparła tajemniczo. – Mam tylko nadzieję, że nie będziesz sprawiał tyle problemów, co ta banda nierozgarniętych szympansów.
Samandriel fuknął cicho i ruszył przed siebie, z pewnością wiedząc, gdzie iść, by dojść do Wieży Gryfonów, nie czekając na resztę ani się nie obracając. Samowi zrobiło się go żal. Wolał nie myśleć, co by zrobił, gdyby ktoś odważył się obrazić Deana w jego obecności.
– Jest bardzo przywiązany do rodziny, nie powinnaś mówić o niej źle –  zwróciła uwagę Jess i wraz z Samem poszła za Samandrielem.

*

Po dotarciu do Pokoju Wspólnego wypruci z energii pierwszoklasiści od razu pomaszerowali do wskazanych przez Donnę dormitoriów. Ich bagaże już tam na nich czekały, lecz po pupilach nie było żadnego śladu. Padnięty umysł Sama podpowiedział mu, że to prawdopodobnie dlatego, bo ich pupilami były sowy i Sam postanowił poczekać na kłótnie z tą żelazną logiką do rana.
Zawarł z trójką swoich współlokatorów niemy pakt, że na rozmowy powitalne przyjdzie jeszcze czas, teraz bowiem wszyscy byli zmęczeni i artykułowanie jakichkolwiek myśli byłoby znacznie trudniejsze niż po sowitej dawce snu. Cała czwórka niemalże natychmiast wpakowała się do łóżek. Sam zamknął oczy i odpłynął do krainy snów przepełnionej wyobrażeniami o pierwszych lekcjach w Hogwarcie.

1 komentarz:

  1. UK PUK. Dzień dobry xD Jestem tu nowa, tak sobie wpadłam, pozwolisz, że przyniosę moją herbatkę, wygodną poduchę i zostanę na trochę dłużej? TAK? To świetnie.
    Ja pierdolę! (z grubej rury, a bo co) Sam, Dean i nawet mój ukochany LUcyfer?! W Hogwarcie <3 Toż to majstersztyk! To coś jak...jak...jak pianka z ogniska na krakersie. Jak nutella w naleśniku! Nieważne no...Ubóstwiam te postacie. Cieszę się bardzo z takiego połączenia na prawdę. I chyba pierwszy raz w życiu się z takim spotykam. NIE SZKODZI, NIC NIE STRACIŁAM, PISZESZ SUPER, WIDZĘ SAME PLUSY. Czyta mi się jak po masełku. Jestem mega ciekawa co będzie dalej i jak to się rozwinie. Pędzę czytać dalsze części ;)

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WioskaSzablonów | x.