Rozdział 4. Szkolne przyjaźnie

Rozpoczął się październik. Liście powoli zmieniały swą barwę z żywej zieleni na pomarańcz, złoto i brąz, zwiastując nadejście jesieni. Temperatura stopniowo spadała, chmury zasłaniały słońce, a okazjonalny deszcz uniemożliwiał uczniom spędzanie wolnych chwil na błoniach, zmuszając ich tym samym do przesiadywania w Pokojach Wspólnych lub Wielkiej Sali.
Lucyfer okazał się inny od wyobrażenia, które miał o nim Sam. Wbrew wszystkiemu, co mówił Samandriel, Lucyfer nie był nikczemny – nie próbował go poniżać za nieznajomość pewnych czarodziejskich oczywistości ani nie śmiał się z niego, gdy Sam piszczał na miotle w obawie o swoje życie podczas łączonych lekcji latania. Zamiast tego Lucyfer uczył go, jak powinno się siedzieć na miotle, by utrzymać równowagę. Wyjaśniał mu różnice między poszczególnymi składnikami eliksirów, a także podzielił się swoimi spostrzeżeniami na temat słabszych tudzież silniejszych zamienników, jakich można było użyć w procesie ważenia mikstur. Nocami wykradali się z Pokojów Wspólnych i pędzili do Wieży Astronomicznej, by patrzeć na gwiazdy. Czasem przyłapał ich Filch, przez co następnego dnia musieli odrabiać szlabany, ale to nie powstrzymało ich przed kontynuacją nocnych wypraw.
Dzięki Lucyferowi lepiej poznał lochy. O dziwo, w nocy wydawały się one mniej straszne i znacznie mniej zawiłe. W zamian za to, Sam opowiadał Lucyferowi o mugolskim świecie. Mówił o centrach handlowych, o lodowiskach, o parkach rozrywki, ale też o zwykłych szkołach i o znienawidzonej algebrze, o mugolskich chorobach i o obecnej sytuacji w Ameryce. Przypadkowo wymsknęło mu się, że Donald Trump przypominał Voldemorta, lecz później stwierdził, że Trump był o wiele gorszy.
Dwaj chłopcy spędzali razem dużo czasu, ku niezadowoleniu przyjaciół Sama. Sam starał się im przemówić do rozsądku, jednak oni nie chcieli go słuchać.
– Moja mama straciła pracę przez jego ojca!
– Brat mojego taty narobił sobie tyle długów, że ciocia od niego odeszła!
– On jest zły, to płynie w jego krwi.
– Przestań się z nim zadawać, przekabaci cię na stronę śmierciożerców.
Te argumenty do niego nie trafiały.
Nie zamierzał skreślać kogoś tak fajnego, jak Lucyfer, tylko z powodu niechęci, którą darzono jego ojca. Lucyfer nie był swoim ojcem.

*

– Tak sobie pomyślałem – powiedział Dean – że w tym roku to ja powinienem do ciebie pojechać na wakacje.
– Chciałbym zobaczyć minę twoich rodziców, gdy ich o to prosisz – parsknął Benny i wygodniej ułożył się na swoim łóżku.
– No ale to nie jest fair. Ty przyjeżdżasz do mnie co rok, a ja u ciebie nigdy nie byłem.
– Dean, to nie jest tak, że nie chcę cię wpuścić do mojego domu, po prostu wiem, że Mary się na to nie zgodzi. Przeprowadzili się, żebyś nie był sam na innym kontynencie.
– To jest akurat do zrozumienia. Jakbym nie był czarodziejem, a Sam dostałby list z Hogwartu, wyprowadziłbym się nawet bez zgody rodziców. Ten gówniarz by sobie tutaj nie poradził – dodał, chcąc żartem zamaskować troskę o brata.
– Czy ja wiem... Mi się wydaje, że dobrze mu idzie. Ilu jego przyjaciół już poznałeś?
– Ugh, nie wiem. Wszyscy Novakowie wyglądają tak samo, czego ty ode mnie oczekujesz?
Benny zaśmiał się cicho. Jego dormitorium było aktualnie puste, nie licząc oczywiście ich, ponieważ Puchoni z piątego roku wybrali się do kuchni, by przemycić kilka smakołyków do Pokoju Wspólnego. To było ich tradycją – wieczorami w każdą środę zakradali się do kuchni i prosili zaprzyjaźnione skrzaty domowe o resztki z kolacji, które potem składowali w dużym pojemniku objętym specjalnymi czarami. Benny zazwyczaj chodził z nimi, jednak tym razem postanowił sobie odpuścić na rzecz spędzenia czasu z Deanem.
Po części przez wzgląd na to, co wydarzyło się w lipcu, kiedy to Dean wyznał mu, że lubi go trochę za bardzo. Bardziej niż zwykłego przyjaciela.
Postanowili więc zaryzykować i dać sobie szansę.
– Czytałeś dziś Proroka? – spytał Benny i poruszył się lekko, dając Deanowi więcej miejsca na stosunkowo małym łóżku.
– Tak – mruknął, niezadowolony.
– Myślałem, że aurorzy wybili wszystkich śmierciożerców.
– Ja też. Minęło prawie dwadzieścia lat, no chyba powinni dać sobie spokój, nie ma szans, że Voldemort wróci.
– Poprzednim razem też tak myślano.
– Bo wszyscy byli upośledzeni! – krzyknął poirytowany Dean. – O tak, Voldemort był tak silny, że po jego klątwie z człowieka został tylko palec. Bo to nie jest tak, że palec można odciąć, czy coś. – Benny parsknął. – No nie uważasz? Nikt nawet nie brał pod uwagę, że Petegriew mógł sobie ten palec odciąć, obwiązać wstążką i podrzucić pod drzwi Ministerstwa.
– Spokojnie, kowboju. – Benny pogładził Deana po ramieniu. – Gdybyś ty tam był, nic takiego by się nie stało.
– Ja to wiem, stary. Szkoda, że jestem tak zajebisty w lataniu, inaczej zostałbym aurorem.
– A ja martwiłbym się codziennie po twoim wyjściu, że już nie wrócisz.
– Taki sam stosunek masz do quidditcha. No tobie normalnie nie da się dogodzić.
– Chyba mam pewien pomysł.

*

Sam kończył właśnie pisać esej na zajęcia Transmutacji w Wielkiej Sali, gdy przez drzwi wbiegła zdyszana dziewczyna. Biegła w jego stronę, co wielce go zdziwiło, ponieważ nigdy nie zamienili słowa, wiedział jedynie, że chodziła do drugiej klasy i uwielbiała Eliksiry. Była jednocześnie blada i czerwona, prawdopodobnie od biegania, a na jej twarzy malowało się czyste przerażenie. Gdy w końcu podbiegła do stołu Gryfonów, zwróciła się nie do niego, a do chłopaka siedzącego naprzeciwko Sama.
– John! John, widziałeś go? – spytała, z trudem łapiąc powietrze.
– Nie. Jeśli mam zgadywać, pewnie się gdzieś wykrwawia – powiedział Gryfon imieniem John, nie przestając skrobać po pergaminie.
– To nie jest zabawne! Wiesz co się stało ostatnim razem, gdy nie przyszedł na Zaklęcia!
– Tak, bo byłem przy tym – mruknął bez choćby cienia zainteresowania – i to ja musiałem go zanosić do Pomfrey. I to ja musiałem za niego świecić oczami. Molly, na pewno nic mu nie jest. Oboje wiemy, że jeśli się wkręci, nic z tym nie zrobimy. Ja już się do tego przyzwyczaiłem.
– A ja nie mogę! Przecież on się zabije, jeśli nikt go nie przypilnuje. – Dziewczyna tupnęła nogą i założyła ręce na piersi.
– W takim razie mam go niańczyć? – prychnął John, odkładając pióro.
O kim oni mogli rozmawiać? Kto w Hogwarcie był nieodpowiedzialny i skłonny do wyrządzania sobie krzywdy do tego stopnia, że jego przyjaciel nawet nie mrugnął okiem? Sam nie miał najmniejszego pojęcia, ale czuł, że za niedługo będzie miał okazję się dowiedzieć.
– On tylko ciebie słucha. Tylko ty się dla niego liczysz – jęknęła błagalnie Molly. – John, proszę, ja się martwię.
John westchnął i pozbierał przybory szkolne, po czym ze skwaszoną miną ruszył w kierunku drzwi. Molly szybko podreptała za nim, potykając się co jakiś czas. Sam szturchnął delikatnie starszego Gryfona siedzącego obok.
– Co się stało? – zapytał przyciszonym głosem.
– Pewnie ten pieprzony Holmes znowu eksperymentuje – odpowiedział niechętnie i wrócił do czytania opasłej książki.

*

Mecz Krukonów i Puchonów był niemniej ekscytujący niż pomiędzy Ślizgonami a Gryfonami, mimo iż odbył się w strugach deszczu. Niesprzyjające warunki atmosferyczne dodawały spotkaniu grozy, adrenalina krążyła w żyłach jeszcze szybciej, a przeszywający na wskroś wiatr sprawiał wrażenie boskiej ingerencji. Z biegiem czasu delikatna mżawka przerodziła się w okropną ulewę, do której wkrótce dołączyła burza z piorunami. Sam się bał. Nigdy nie lubił burzy, tym bardziej, gdy podczas wspomnianej burzy znajdował się na otwartej przestrzeni. Dlatego nawet nie wyobrażał sobie, co musieli czuć zawodnicy, mając świadomość, że ich miotły zawierały metalowe elementy.
Wzlatywali pod samo niebo, nurkowali, podawali kafla, odbijali tłuczki, wyglądali, jakby niebezpieczeństwo sprawiało im radość i dostarczało satysfakcji. Krążące o tchórzostwie Puchonów i o racjonalizmie Krukonów plotki w jednej chwili zostały obalone. Szukający Ravenclawu nieustraszenie lawirował pomiędzy ścigającymi Hufflepuffu, odbijającymi rozgorzałego tłuczka, a kapitan Borsuków niemalże rozbił się o jedną z wieżyczek, ponieważ ostry wiatr poniósł kafla za daleko. Kibice zdzierali sobie gardła, niektórzy z podniecenia, inni za to z przerażenia.
Sam szukał w tłumie Lucyfera, choć w głębi duszy podejrzewał, że Ślizgon kartkował jakieś książki w bibliotece, z daleka od tłumu i wrzasków ucząc się Eliksirów. Wzruszył ramionami i ponownie skupił się na wykonywanym przez szukającego Hufflepuffu zwodzie Wrońskiego.

*

Sam nie lubił Halloween. Gdy miał cztery lata, Dean wmówił mu, że w Halloween zginie ich ukochany pies, co spotkało się z wielkim płaczem i prawdziwą histerią w wykonaniu młodziutkiego Winchestera. Jednak ten płacz i ta histeria były niczym w porównaniu z płaczem i histerią w halloweenowe południe, kiedy to nieostrożny kierowca przez przypadek potrącił Bonesa. Dean przepraszał Sama każdego dnia przez kolejne pięć miesięcy, i jeżeli żal ustąpił miejsca akceptacji, niesmak i uprzedzenie zostało.
Dlatego na widok ogromnych dyni z paskudnymi uśmiechami, Sam zadecydował, że nie będzie opuszczał Wieży Gryffindoru przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny. A Jess postanowiła mu towarzyszyć. Zaproponował jej, by udali się do jego dormitorium w celu odcięcia się od panującego w Pokoju Wspólnym hałasu, ale Jess poinformowała go, że do dormitorium chłopców mogli wchodzić tylko chłopcy, a do dormitorium dziewcząt tylko dziewczyny. W przeciwieństwie do dwójki przyjaciół, Samandriel biegał po zamku z bratem i kuzynami z pierwszej klasy, ponieważ młodzi dowiedzieli się o Nocy Duchów i obiecali sobie, że nic nie powstrzyma ich przed uczestnictwem w ów uroczystości.
Jess zaprowadziła Sama gdzieś, gdzie nie dobiegały ich rozmowy Gryfonów. Było tam ciemno i zimno, ale przyjemnie spokojnie i nie przeszkadzało mu nawet to, że niedaleko znajdowały się dormitoria dziewczyn. Znaleźli się w schowku na poszewki i prześcieradła i po wielu próbach usiedli na marmurowej posadzce.
– Czyli co, nie przepadasz za Halloween? – spytała dziewczynka, obejmując kolana ramionami.
– Nie – powiedział ze wstrętem. – Mój pies umarł w Halloween, źle mi się kojarzy.
– Och, przykro mi. Gdyby mojego kota coś bolało, nie zniosłabym tego, a co dopiero... Naprawdę mi przykro.
– Miałem cztery lata i chyba to do mnie wtedy nie docierało tak, jak teraz. Taka jest kolej rzeczy, nie można żyć wiecznie.
– To dobrze, że tak na to patrzysz. Gdy moja mama odeszła na tamten świat, przepłakałam całą noc. – Sam wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk i położył dłoń na jej ramieniu, które oświetlała wiązka światła wpadająca przez szczelinę drzwi. – Odeszła w tamtym roku i wciąż za nią bardzo tęsknię, ale wiem, że jest teraz w lepszym miejscu i już się nie smuci.
– Jess... Najmocniej cię przepraszam.
– Nie masz za co. – Z tonu jej wypowiedzi wywnioskował, że się uśmiechała. – Powiedz mi, jak to jest żyć w mugolskim świecie? Zawsze mnie to interesowało, a na Mugoloznawstwo będę się mogła zapisać dopiero w trzeciej klasie.
– Nie mogę powiedzieć, że niewiele się różni – parsknął i przysunął się do dziewczynki. – Tam jest zupełnie inaczej. Są komputery, telefony, telewizory. Strasznie mi brakuje muzyki.
– My też mamy muzykę! – zaperzyła się. – Fatalne Jędze! Ale to jest przeżytek, tak jak Hobogobliny... Albo na przykład Głos Serca. I Wygiętoskrzydłe Znicze. Są też Piekielne Lemury, Coleo Dover, Pięciu Wcale-Nie-Wspaniałych, Świstokliki Do Piekła... – zaczęła wyliczać, a z każdym kolejnym zespołem Sam śmiał się coraz głośniej. – Rycerze Merlina! Wiele tego mamy.
– Ale mi nie o to chodzi. W domu mogłem słuchać muzyki kiedy tylko chciałem. W drodze do szkoły, na przerwach, przed snem. Tutaj jeszcze ani razu nie słyszałem żadnej nuty.
– Bo magia źle działa na elektryczne przedmioty. Dziadek Rose Weasley, mamy z nią Zaklęcia, wie tak dużo o mugolskim świecie. Ma nawet latający samochód, który znika! Tata Rose, Ron, na pewno obiło ci się o uszy, zdał prawo jazdy i teraz nim jeździ! To musi być super!
– Latający samochód... Tata by się ucieszył i przestałby przeklinać rowerzystów. – Zaśmiał się. – Samochody to tutaj rzadkość? U nas prawie każda rodzina ma samochód albo nawet dwa i trzy. Ale one nie latają. I nie znikają. Zazwyczaj – dodał po namyśle. – Gdy auto zniknie, dzwonimy na policję.
– W życiu nie widziałam samochodu – przyznała ze smutkiem.
– Mogę zrobić zdjęcie, jak wrócę do domu. Tata i Dean go uwielbiają, dla mnie jest za stary.
– Naprawdę zrobiłbyś to dla mnie? – szepnęła, a jej głos zadrżał.
– Oczywiście! Nie ma żadnego problemu.
Jessica przytuliła Sama w podzięce, który z kolei zarumienił się po koniuszki uszu.
– Samochód... – westchnęła, rozmarzona. – A zrobiłbyś zdjęcie kilku innym rzeczom?
– Co tylko zechcesz.
I rozmawiali tak przez dwie godziny, a gdy uznali, że walka ze snem była z góry spisana na porażkę, poszli do swoich dormitoriów.

2 komentarze:

  1. Jezu, dziewczyno, pisz dalej, proszę. Wciągnęłam się okrutnie!
    Wiedziałam, że Lucyfer (<3) nie będzie zły! Ale myślałam, że może będzie trochę jak Draco. Bardziej złośliwy albo sarkastyczny czy coś. Może pozniej się rozkręci. Wgl gdzie dziecioszki od Draco? O.O No chyba, ze Draco jest z Potterem xDDD.
    NIEWAŻNE, CZEKAM Z UTĘSKNIENIEM NA NASTĘPNĄ CZĘŚĆ <3
    POZDRAWIAM I ŻYCZĘ WENY! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Witamy : )
    Od jakiegoś czasu nasza grupa odnosi wrażenie, że blogosfera umiera, więc cieszymy się, że nadal aktywnie publikujesz.
    Zapraszamy do Nas. Ocenialnia Wspólnymi Siłami czeka na kolejne zgłoszenia! Możesz również spróbować dołączyć do naszej ekipy, rekrutacja trwa!
    wspolnymi-silami.blogspot.com
    Pozdrawiamy
    Ps. Jeśli nie lubisz takiego spamu, to nie zwracaj na niego uwagi, ale miło nam będzie, jeśli nas odwiedzisz : )

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WioskaSzablonów | x.